Betowała : Aranel
Kasii
Postanowiłam wybrać się do Richmond Park, jest to
największy ogrodzony park miejski w Europie, lubie tam często
przesiadywać. Niejednokrotnie spotkałam tam jelenie czy daniele. Panuje
tam cisza i spokój, której teraz bardzo potrzebuję.
Usiadłam na
nieco oddalonej od reszty ławce i spojrzałam w górę. Promienie słońca
przebijały się przez konary drzew, a ptaki raz po raz wyśpiewywały sobie
znane melodie. Przymknęłam lekko powieki i napełniłam płuca świeżym
powietrzem. Nie chciałam na razie myśleć, o tym co będzie. W tym
momencie chciałam się skupić nie na przyszłości, lecz na przeszłości.
Często myślę co by było, gdyby moi rodzice nie oddali mnie do jednego z
londyńskich sierocińców. Nie pamiętam ich za dobrze, ale czemu tu się
dziwić? Miałam ledwo dwa lata kiedy moje życie legło w gruzach. Jakiś
czas później pod swoje skrzydła wzięła mnie Panna Hoofington. Spośród
wielkiej grupy wybrała właśnie mnie. Zagubioną kilkuletnią dziewczynkę,
nie do końca zdającą sobie sprawę z tego co ją otacza. Czy można to
nazwać szczęściem? Każde dziecko pewnie dałoby się pokroić za dach nad
głową i nową rodzinę. Wprawdzie kobieta stara się zapełnić mi pustkę w
sercu, jednak nie mogę zapomnieć o moich biologicznych rodzicach. A
jeśli już mowa o Adelaide los także jej nie oszczędził. Nie wiele wiem
tak na prawdę o niej. Podczas II Bitwy o Hogwart, jeden z popleczników
Czarnego Pana brutalnie zamordował Alberta – męża, którego ( jak nie raz
wspomniała ) kochać będzie aż po grób. Kilka miesięcy po tragicznym
zdarzeniu przeprowadziła się do Londynu, a 3 lata później otworzyła
niewielką księgarnie niedaleko Carkitt Market. Kiedy ukończyłam
jedenaście lat wysłała mnie do Akademii Magii Beauxbatons we Francji.
Właśnie tam poznałam Elisabeth. Za każdym razem uśmiecham się na
wspomnienie małej dziewczynki w długich, kruczoczarnych włosach. Była do
wszystkich zdystansowana, mówiła mało i rzadko kiedy się uśmiechała.
Każdego kto odważył się nawiązać z nią bliższe relacje (a było takich
śmiałków niewielu ), obdarzała chłodnym spojrzeniem. Do tej pory nie
wiem jakim cudem dotarłam do niej pod koniec 2 roku. Pomimo że otaczało
mnie mnóstwo koleżanek i byłam dość popularna, ja postanowiłam że to
właśnie z nią się zaprzyjaźnię. Nie końca wiem czy to moja wrodzona
upartość, czy odporność na chłód jakim zawsze mnie obdarzała, uczyniły
mnie jej przyjaciółką. Dzięki Lisie uporałam się jakoś z moją
przeszłością i nauczyłam się żyć teraźniejszością, chociaż nie zawsze
było łatwo. To ona za każdym razem potrafi mnie pocieszyć lub wyciągnąć z
tarapatów, w które nawiasem mówiąc ciągle się pakuje. Chociaż różnimy
się od siebie – ja patrząca na życie z optymizmem, ufna, towarzyska,
czasem porywcza, niezbyt umiejąca kryć się ze swoimi uczuciami, –
Elisabeth z reguły stąpająca twardo po ziemi, nieufna, nie lubi
przebywać w centrum uwagi, umie utrzymać emocje na wodzy, pokazuję swoją
prawdziwą twarz tylko nie licznym. Nie wiem co bym bez niej zrobiła.
Pomimo że zdarzały się nam drobne sprzeczki, to więź jaka nas łączy jest
bardzo silna.
Cieszę się że namówiłam Elise, aby zgodziła się
odpowiedzieć twierdząco na list. W sumie prędzej czy później poszłabym
tam sama, bo jak znam siebie moja ciekawość wygrałaby walkę z rozumem.
Moja lekkomyślność wpędziła już nas nie raz w kłopoty, ale nie zawsze
tak powinno być, prawda? Czasem trzeba trochę zaryzykować w życiu. Z tą
myślą skierowałam się w stronę mojego domu.
Weszłam do jednej z
kamienic i od kluczyłam pierwsze drzwi po lewej stronie. Ściągnęłam moje
buty i zostawiłam je w korytarzyku. Odruchowo spojrzałam w stronę
wieszaka, w poszukiwaniu turkusowej apaszki Adelaide. Jej brak
oznaczał, że jeszcze nie wróciła ze swojego wieczornego biegania. Mimo
swojego podeszłego wieku prowadziła aktywny tryb życia. Westchnęłam
tylko, bo wiedziałam że to ja będę musiała szykować dziś, kolację.
Weszłam do salonu, który był połączony z kuchnią. Wkroczyłam do niej i
rozejrzałam się. Miała ona białe ściany i kremowe elementy wyposażenia.
Po lewej stronie znajdował się szary blat wraz ze zlewem. Nad nim długa,
kremowa półka z potrzebnymi przyprawami. Obok niego był duży kredens z
szybką, przez którą widać piękną, białą zastawę (prezent ślubny). Zaś po
prawej stronie stała się kuchenka, również z szafkami kremowymi po
jednej stronie oraz białą lodówką po drugiej. Na środku został
umiejscowiony drewniany, czteroosobowy stół z wygodnymi krzesłami.
Otworzyłam pierwszą szafkę z prawej. Znalazłam w niej wielką książkę
oprawioną w brązową skórę. Wyszukałam prosty przepis na obiad,
przygotowałam potrzebne składniki i zabrałam się do pracy.
Usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. Zerknęłam na zegarek i z
zadowolenie stwierdziłam, że zdążyłam na czas. Po krótkiej chwili w
drzwiach stanęła właścicielka mieszkania. Nie wysoka, zielonooka
blondynka o lekko pomarszczonej cerze . Ubrana była w szary, gładki
t–shirt i czarne spodnie dresowe. Uśmiechnęła się do mnie i podeszła do
stołu.
– Sama to przygotowałaś Kassi? – zapytała.
– Tak, ale nie jestem pewna czy będzie to jadalne. Najwyżej zamówimy pizze – powiedziałam
– Wiesz co myślę na temat niezdrowego jedzenia – Spojrzała na mnie srogo.
–
W takim razie musimy zadowolić się tym co mamy – dobrze teraz albo
nigdy – Mam do ciebie pytanie, a właściwie prośbę. – Adelaide odłożyła
sztućce i skupiła na mnie całą swoją uwagę.
– Zamieniam się w słuch
– Czy mogę nocować dzisiaj u Elisabeth? - spytałam.
– Przecież widziałyście się nie dawno, już za sobą tęsknicie?
–
No, ale nie zdążyłyśmy ze sobą poplotkować. Wiesz dobrze, że długo się
nie widziałyśmy - po części to co mówiłam było to prawdą. Od naszego
ostatniego spotkania minął prawie tydzień.
– Możecie to nadrobić następnym razem – odpowiedziała Panna Hoofington.
po
jej minie można było wywnioskować, że nie była zbytnio zadowolona -
Oczywiście pani Harper wie o wszystkim i jest za - przekonywałam ją. W
głowie szukałam coraz to nowszych argumentów.
– No proszę –
zrobiłam maślane oczka. – Przy okazji możemy z Lis zrobić zakupy do
szkoły na Pokątnej, żebyś nie musiała się z nami specjalnie wybierać.
Mamy obie już prawie siedemnaście lat, umiemy już sobie poradzić same.
Oczywiście Pani Harper wie o wszystkim i nie ma nic przeciwko – po jej
minie można było wywnioskować, że nie była zbytnio zadowolona. Adelaide
była lekko nadopiekuńcza w stosunku do mnie. Nie do końca pogodziła się z
faktem, że jestem już dorosłą kobietą.
Blondwłosa do końca posiłku nie odezwała się ani słowem. Doskonale wiedziałam, że przetwarza w głowie wszystkie za i przeciw.
– Dobrze, ale pod jednym warunkiem – słysząc to szeroko się uśmiechnęłam i podbiegłam ją mocno przytulić.
– Jakim ? Zrobie wszystko ! – przyrzekłam lojalnie
– Musisz posprzątać swój pokój – odparła uśmiechając się chytrze. Puściłam ją natychmiast i odsunęłam się trochę.
– Ale przecież tam jest posprzątane ! Wszystko ma swoje miejsce, żebym mogła znaleźć każdą rzecz po kolei...
–
Za późno młoda damo. Słowo się rzekło. Dasz radę wierzę w ciebie. –
pocałowała mnie w czoło, a następnie machnęła różdżką. Po chwili
wszystkie brudne naczynia znalazły się w zlewie. Ja również wyciągnęłam
swój magiczny patyk. Widząc to kobieta tylko pokręciła głową i wyrwała
mi go z ręki. – Zapomniałam Ci powiedzieć, że musisz to zrobić bez
użycia magii.
Rozdział jest cudny! Szkoda tylko że taki krótki :'(
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i życzę weny ;-)
Widzę,że troszkę pozmieniałaś w rozdziale.Moim zdaniem teraz jest o wiele lepiej,nie tylko chodzi mi tu o mniejszą liczbę błędów,ale również o ilość tekstu i treściwość.Oby tak dalej ;)
OdpowiedzUsuń